25 czerwca 2017

VII Lubelski DogTrekking w Skokach nad Puławami


Cóż to był za dzień! Żar z nieba, piach i szyszki... Ten DogTrekking zdecydowanie dał nam w kość!

   Zacznę od tego, że z niewiadomych powodów obudziłam się jakieś 2 godziny przez nastawionym budzikiem... Nie wiem dlaczego, po co i w ogóle co we mnie wstąpiło. Próby ponownego zaśnięcia kończyły się fiaskiem. Trudno. Wstałam, powoli zaczęłam się krzątać wokół siebie i rzeczy do spakowania. Ledwie się obejrzałam, a była 8:45 - godzina, o której miałam być już u Pauli, Dżośka i Juniora. Szybko zapakowałam Bridę do samochodu i ruszyłyśmy. Po drodze po Natalię i Barbarę musiałam zatankować autko - kolejne minuty spóźnienia! Nienawidzę tego, doprawdy. Zawsze się spóźniam... Ok, wyjeżdżamy z Lublina, a czas nie jest aż taki zły. Droga mijała spokojnie, nawet łatwo udało nam się trafić na miejsce startu. Tam było przeraźliwie zimno! Ja jako totalny piecuch już zaczynałam pociągać nosem. 


   Odliczanie do startu... Ponowne przypomnienie, że na dróżce są porozbijane szkła, mamy zwolnić i uważać. 3.. 2... 1... Jeb, połowa startujących galopem po szkłach :) Generalnie nie moja sprawa, bo nie moje psy, ale ważniejsze jest jakieś tam podium, worek słabej (nie oszukujmy się) karmy i kilka dodatków niż zdrowie psa? Że-na-da :) Początkowo wraz z Paulą i Natalią po prostu szłyśmy dziarsko marszem, a gdy tłum zaczął się przerzedzać ruszyłyśmy truchtem. Poczułyśmy pierwsze utrudnienie - niesamowity żar z nieba. Do pierwszego punktu kontrolnego dotarłyśmy w miarę szybko, a od niego zaczęła się kolejna katorga - piach, który niemal uniemożliwiał bieg. W Biłgorajskim DogTrekkingu obiecałam sobie, że będę szła prosto jak mapa pokazuje, bez żadnych skrótów i ryzykowania. A jednak razem z Paulą, tatuśkiem i wujkiem Kjuczka postanowiłyśmy wybrać drogę "na skos" przez las. Hehe... Piachu już nie było, żar zatrzymywany był przez gałęzie drzew, ale za to szyszunie towarzyszyły nam jeszcze przez kilka kilometrów :D To jest to co Krówka lubi najbardziej, doprawdy...


   W pewnym momencie podczas luźnych rozmów na tematy psie (bo jakże by inaczej!) wyprzedziła nas dziewczyna z psem. Generalnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że najpierw biegła owa dziewczyna, a zaraz za nią jej pies... ciągnięty na szelkach tak, że nawet przednich łap na ziemi nie stawiał :) Oczywiście grzecznie zwróciłyśmy uwagę, że to trochę "nie halo". Bez odbioru. Dotarłyśmy do bufetu, gdzie było tak przepyszne ciasto, że ledwo udało mi się powstrzymać przed kradzieżą :D Obiecałam sobie, że na mecie, jak zwiozą niedojedzone łakocie, porwę kilka kawałków. Po wyjściu na wykarczowaną drogę wreszcie uwolniliśmy się od szyszek. W zamian za żar z nieba i piach :) Deal życia. Gdzieś po drodze przed ostatnim punktem kontrolnym znowu wyprzedziła nas "owa dziewczyna". Ale tym razem coś się zmieniło! Teraz ciągnęła psa... na pętli od smyczy przeciągniętej przez głowę :) "No k.... no nie!". Piesek był naprawdę malutki, niższy od Q. Gdybym ja była w takiej sytuacji to pewnie bym go wzięła na ręce... Ręce i cycki opadają.


   Zaraz przed metą musiałyśmy minąć konie. Niby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że te konie przed ucieczką powstrzymywało tylko skrępowanie przednich nóg (myślę, że niektórzy wiedzą jak to wygląda - sznurek jest pozostawiony na taką długość, by konie mogły tylko chodzić wolnym stępem). Jedna z klaczy pilnująca swojego sporego już źrebaka niepokojąco zaczęła się do nas zbliżać. Brida przyzwyczajona do koni jakoś zbyt wiele z tego faktu sobie nie zrobiła, ale ja już miałam pełne gacie, serio! Paulina na metę dotarła jako siódma, a ja zaraz za nią na ósmym miejscu. Jakie było nasze zdziwienie gdy okazało się, że Natalia, która urządziła sobie spacerek (według nas), zdobyła czwarte miejsce :D "Owa dziewczyna" oczywiście stanęła na podium. Podczas loterii zdobyłam bon o wartości 50zł na zakupy w sklepie zoologicznym Pupil, a Paula wygrała koszulkę. Baśkowej właścicielce nie poszczęściło się tym razem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz